Urlop w Beskidzie Sądeckim, czyli… wakacje z mapą w ręku, cz.5
przez Ola @ Lipiec 14, 2014
W niedzielne południe – 22 czerwca, pomachaliśmy na pożegnanie naszym urlopowym towarzyszom z Trójmiasta, z którymi wspólnie buszowaliśmy po lasach przez trzy dni. Widząc ich wsiadających do autobusu, cieszyliśmy się, że to jeszcze nie nasza kolej na wyjazd i że to nie my musimy już wracać do pracy;)
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w centrum na dłużej, by po pierwsze i najważniejsze… zjeść polecane wcześniej lody, do których miałam trafić… widząc długą kolejkę:) Znaleźliśmy malutką lodziarnię, w której z pokolenia na pokolenie wyrabia się te zimne pyszności i choć to nie PRL, to kolejka tak jak dawniej wychodziła aż na chodnik. Do wyboru było pięć tradycyjnych smaków i całe szczęście, że tylko pięć, choć byli i tacy bywalcy, którzy brali z każdego po jednej kulce. Muszę dodać, że to nie była taka skromna, miastowa kuleczka, tylko z serca nałożona porcja, ale jak je spróbowałam, to już się nie dziwiłam ich zamówieniu, choć podziwiałam możliwości żołądkowe. Ja swego czasu też tak lubiłam lody, że kupiliśmy sobie z moją przyjaciółka – Moniką po litrze na głowę;) i w Łodzi, zamknięte od środka jadłyśmy bez światła, by nie musieć się z nikim dzielić:) Do dziś śmiejemy się z naszego łakomstwa i… chytrości;)
Tym razem każdy miał swoje, więc nie musiałam się chować. Podczas całego pobytu udało nam się tylko dwa razy zatracić w ich pysznej prawdziwości niestety tylko dwa razy, ale… będziemy je długo pamiętali.
Krynica to jednak nie tylko lody;) Urzeka krajobrazem, bliskością sąsiedztwa ze Słowacją i architekturą z kolorowymi willami w stylu szwajcarskim.
W jednej z nich mieści się Muzeum Nikifora, który jak wiadomo ściśle związany był z tym miejscem. Za życia uznawany za psychicznie chorego kalekę i wyśmiewany przez ludzi, spędzał czas na malowaniu kolorowych obrazków, co było jego prawdziwą pasją. Miał wadę słuchu i wadę wymowy, posługiwał się jedynie imieniem, a swoje prace podpisywał jako ” Netyfor malarz” lub „Matejko”.
Lokalne władze nadały mu nazwisko – Krynicki, bo to właśnie na ulicach Krynicy malował najczęściej. Z czasem prace Nikifora zostały docenione na świecie i były wystawiane w licznych galeriach. Nie wpłynęło to jednak na sprzedaż w kraju i artysta – samouk żył w biedzie do końca życia. Od 2003 roku, dzięki dokumentacji sądu w Muszynie wiemy, że Nikifor nazywał się naprawdę… Epifaniusz Drowniak i obecnie jest nieoficjalnym ambasadorem Krynicy.
Wracając jeszcze do samego uzdrowiska to w 1804 roku, odkąd zaczęto korzystać z pierwszych łazienek kąpielowych to miejsce konsekwentnie rosło w siłę. Dotarła tam, kolej, powstały następne łaźnie oraz pijalnie wód mineralnych, tak cennych dla tego uzdrowiska.
Przy okazji zwiększyło się też zapotrzebowanie na noclegi dla przyjeżdżających kuracjuszy, dlatego Krynica szybko powiększyła się o pensjonaty i domy wczasowe ze słynną „Patrią” na czele.
„Patria” była ówczesną własnością Jana Kiepury, którą w okresie międzywojennym zbudowano w centrum za pieniądze z jego zagranicznych występów, a która do dziś pełni rolę sanatorium.
Nasze „sanatorium”, w którym nocowaliśmy podczas beskidzkiego urlopu w 100% spełniło oczekiwania całej ekipy, a wiele rzeczy nawet zaskoczyło… pozytywnie oczywiście. Moim ulubionym miejscem był bardzo zadbany i dobrze zorganizowany ogród za domem…
oraz… balkon, z którego rano uwielbiałam patrzeć na Górę Parkową i centrum Krynicy… nawet z mgłą w krajobrazie:)
Życząc udanego tygodnia zapraszam na kolejne odsłony Beskidu Sądeckiego, przecież mój urlop jeszcze się wtedy nie kończył:)
Dodaj komentarz