Lekarzu, lecz się sam…

przez Ola @ Maj 31, 2013

Służbę zdrowia omijam szerokim łukiem… Na szczęście mogę sobie na to pozwolić, ponieważ bardzo rzadko choruję. Wolę polegać na naturalnych środkach w postaci miodu, czosnku i cytryny niż na przereklamowanych saszetkach. Widocznie mi służą, ponieważ u lekarza bywam sporadycznie, dlatego trudno mi jednoznacznie stwierdzić, gdzie ta opieka medyczna jest lepsza. 

Postanowiłam przybliżyć dziś Wam tę brytyjską, ponieważ od naszej, krajowej „trochę” się różni…

 

Na Wyspach… GP, czyli tzw. Genaral Practitioner (odpowiednik lekarza pierwszego kontaktu w Polsce) przyjmuje pacjentów w lokalnych przychodniach, umiejscowionych często w piętrowych domach, z recepcją zamiast salonu i gabinetami zamiast pokoi.

„Pani domu”, ulokowana zwykle na przedzie;) jest wszechstronna, ponieważ nie tylko może nas zarejestrować, ale również zmierzyć ciśnienie i pobrać krew. Sam lekarz pracuje bez lekarskiego uniformu i w swoim mniemaniu często uchodzi za wszechwiedzące guru… Podczas wizyty obserwuje, wypytuje i na prośbę chorego o skierowanie do specjalisty, na USG, czy rehabilitację, postanawia sam zapoznać się z problemem twierdząc, że posiadł trochę wiedzy również w tym kierunku. To on i tylko on chce zarządzać bolącym miejscem, najchętniej na wyłączność, czym osobiście doprowadza mnie do szału. Czasem łaskawie pozwala na spotkanie z innym kolegą po fachu, ale zwykle jednak długo mądruje, skutecznie zwlekając, po czym triumfalnie ogłasza diagnozę i zaleca… osiem tabletek paracetamolu dziennie, przez dwa tygodnie… Gdyby chcieć się do tego dostosować, musiałabym od razu umówić się na następne spotkanie, tym razem nie na kolano, ale na wątrobę i liczyć się z tym, że jej ból też będą chcieli uśmierzyć… na przykład ibuprofenem. Innych metod tu nie ma. Kiedy już skutecznie uda się wyprosić potrzebne skierowanie, to nie dostaje się go od ręki. Prośba o spotkanie ze specjalistą zostaje przesłana drogą elektroniczną z gabinetu lekarza, a najbliższy nam szpital potwierdza później, już tradycyjnym listem datę konsultacji na nasz domowy adres.

Po dotychczasowych doświadczeniach myślę, że naprawdę lepiej leczyć się samemu i robić wszystko, by nie musieć tam zaglądać… Po prostu szkoda zdrowia! Plusem jest to, że antybiotyki wypisywane są tutaj naprawdę w ostateczności, a nie jak w Polsce, rozdawane przy pierwszej lepszej okazji.  

Wkrótce, czeka mnie taka medyczna rozmowa i już się boję:) Ze względu na konieczność tej wizyty, postanowiłam przenieść się do innego „domu”, z nadzieją na bardziej profesjonalną obsługę niż to było do tej pory, a jak będzie, to przekonam się już w najbliższy poniedziałek – wizyta o… 19.30!

Ps. Dzisiaj Dzień Dziecka, dlatego z tej okazji życzę Wam beztroskich chwil i samych przyjemności jak… za dawnych lat:)

Miłego weekendu!

Dodaj komentarz

Nie będzie publikowany

Jeżeli posiadasz