Cordiali saluti dall’Italia-VENEZIA, la parte 1 – Canal Grande
przez Ola @ Listopad 18, 2020
Ilekroć planowaliśmy podróż w kierunku Włoch, WENECJA zawsze była jednym z miejsc na naszej liście obowiązkowych miast do zobaczenia, a jednak nie do końca było nam z nią po drodze… aż do teraz.
Ówczesna pandemia jak i związane z nią restrykcje zmieniły dotychczasowy obraz przeludnionej turystycznie Wenecji, ale jak dla mnie był to najlepszy moment, by ją zwiedzić, ponieważ nie doświadczyliśmy ani najazdu potężnych wycieczkowców, którymi jak już powszechnie wiadomo, gardzą (i to oficjalnie) mieszkańcy Wenecji, ani najazdu turystów, którzy liczbami, sumowanymi w milionach przez lokalną społeczność, zadeptują jej wąskie ulice. Na szczęście też, podczas tej pierwszej wizyty nikt, nawet w najmniejszym stopniu nie dał nam odczuć, że nie jesteśmy tam mile widziani.
Pozostając jeszcze w temacie pandemii, muszę dodać, że słowo „kwarantanna”, które jak wiemy wymawia się teraz częściej niż powitalne „dzień dobry”, ma swoją miejscową genezę. To właśnie w weneckim porcie, w czasach siejącej spustoszenie dżumy, przypływające tu statki poddawane były obowiązkowej, 40-dniowej kwarantannie. My przyjechaliśmy pociągiem i nie musieliśmy się izolować.
Statki, gondole, taksówki wodne, czy vaporetto zastąpiły tradycyjny transport publiczny, dlatego spacerując po Wenecji nie widzieliśmy żadnych samochodów (ani nawet rowerów), ponieważ jak się okazuje, korzystanie z nich możliwe jest jedynie w północnej części wyspy – dzielnicy Santa Croce, gdzie znajduje się dworzec autobusowy, komunikujący wyspę z pozostałą częścią kraju.
Herman Melville powiedział kiedyś, że woli być w Wenecji w jeden deszczowy dzień niż w pogodny w każdej innej stolicy i teraz doskonale to rozumiem. Miasto urzekło nas od chwili przejścia przez główne drzwi dworca kolejowego Santa Lucia… Zastany widok przypominał mi scenę z filmu „Turysta” z A. Jolie i J. Deppem, choć to przecież nie jedyny tytuł, w którym Wenecja była miejscem akcji.
Słoneczny poranek sprawił, że prawie z marszu na przystanku: Piazzale Roma wsiedliśmy do vaporetto – wspomnianego wcześniej tramwaju wodnego, by z jednorazowym biletem przesiadkowym (75min. – €7.50) przez ponad godzinę móc patrzeć na ścisłą zabudowę ze środka Wielkiego Kanału, wijącego się przez miasto 4km wstęgą.
Możliwości podróżowania jak i samych tras jest wystarczająco dużo, by znów chcieć tam wrócić i odkrywać uliczkę za uliczką, czy sąsiednie wyspy Murano (słynącej z produkcji szkła) i Burano (ze swoją intensywnie kolorową zabudową). Pełen zachwytów rejs po kanale zakończyliśmy na przedostatnim przystanku linii nr 1 – Sant’Elena,
ponieważ z uwagi na ilość atrakcji na lądzie, nie chcieliśmy dopływać już do wyspy Lido i ruszyliśmy przed siebie,
z radością gubiąc się co jakiś czas w labiryncie tamtejszych uliczek…
Często cel wydawał się być bardzo blisko, ale nie było jak do niego dotrzeć… suchą stopą,
dlatego kluczyliśmy po okolicy, odkrywając przy okazji inne, ciekawe miejsca…
O ile kanały wyglądają uroczo, to bezpośrednie sąsiedztwo z budynkami gwarantują ich właścicielom wieczną wilgoć. Ponadto, w okresie jesienno-zimowym, Wenecja zalewana jest regularnie przez tzw. „wysoką wodę – l’acqua alta”, której nadmiar ściśle wiąże się z przypływami, mającymi miejsce w okresie od listopada do lutego. Jak dotąd najwyższy poziom wody – 2 metry odnotowano w 1966 roku, gdzie zalane zostało 80% miasta, natomiast w 1996 roku, rekord dotyczył ilości podtopień, których doświadczyła Wenecja w ciągu jednego roku i było to aż… 102 razy! Kolejny, ale już znacznie przyjemniejszy rekord, tym razem Guinessa, został ustanowiony 29 czerwca 2012 roku przez 2300 wielbicieli bardzo włoskiego napoju alkoholowego – Aperol Spritz (serwowanego zwykle z plasterkiem pomarańczy, natomiast w Wenecji z… dużą, zieloną oliwką), którym, w tym samym czasie, wzniesiono toast na Placu św. Marka.
Z uwagi na swoje położenie, Wenecja ma ponad 400 mostów, z czego cztery na głównym kanale, z najbardziej fotogenicznym – Mostem Rialto włącznie. Najpierw mieliśmy okazję zobaczyć go z wody, później już osobiście i dopiero tam tak naprawdę zrobiło się wokół nas tłoczno, czego nie odczuliśmy w innych, równie popularnych turystycznie punktach miasta. Sam most, z uwagi na swój kupiecki charakter przypomina ten z Florencji, a z uwagi na rok powstania (1591), zasłużył na miano najstarszego.
Nasz szczery zachwyt nad pięknem Wenecji sprawił, że przywieźliśmy stamtąd mnóstwo zdjęć. Nie jestem w stanie pokazać Wam ich wszystkich, ale już dziś zapraszam na kolejny foto-spacer, tym razem trochę dalej od Canal Grande.
Cdn…
Dodaj komentarz