Z wizytą na Maderze – Ribeiro Frio
przez Ola @ Kwiecień 2, 2022
Przed wyjściem w góry na Maderze, trzeba pamiętać, że często optymistycznie wyglądające prognozy pogody, podawane są głównie dla stolicy, a nie jej północnego regionu, gdzie panują już surowsze warunki. Z jednej strony mieliśmy tę świadomość, bazując na danych z BBC, ale z drugiej, trekking po Półwyspie św. Wawrzyńca, pokazał nam, że spacer pod ciemnymi chmurami nie musi wcale kończyć się deszczem, a wiatr potrafi je rozgonić w 30min. i podarować błękit nieba na resztę dnia… Przy znów idealnej pogodzie w Funchal, zgodnie z planem dojechaliśmy autobusem 56 do Poiso, skąd planowaliśmy rozpocząć naszą wspinaczkę na jeden z wyższych szczytów Madery – Pico do Arieiro (1881m n. p. m.)
Niestety na górze widoczność była bardzo ograniczona, a intensywny deszcz niczego nie ułatwiał… Mój optymizm i ciekawość wciąż pchała mnie do przodu, ale niestety, z każdą minutą robiło się coraz gorzej. Z bólem serca, na 3km przed celem postanowiliśmy zawrócić, ponieważ dalszy marsz w tych warunkach pogodowych, stawał się nie tylko coraz bardziej uciążliwy, ale i niebezpieczny.
Wróciliśmy więc do punktu wyjścia i przy okazji zrobiliśmy sobie przystanek na lekką strawę, by rozgrzać się od środka. Moja ciekawość czasem nie popłaca, ale chcąc poznać coś nowego, to ryzyko porażki muszę wliczać w cenę doświadczenia… I tak było też w przypadku mojego zamówienia, złożonego w tamtejszej restauracji – Abrigo do Poiso, w której skusiłam się na tzw. tradycyjną, w tym regionie, zupę. Mój Małżon też zamówił dla siebie zupę – Caldo Verde z jarmużem, dobrze nam znaną, ze stałego lądu Portugalii, którą próbowaliśmy dwa lata temu i znów świetnie na tym wyszedł. Ja wybrałam coś, czego nie znałam, ale to, co dostałam wtedy w wielkiej wazie sprawiło, że szybko pożałowałam swojej kulinarnej ciekawości. Zupa była tak naprawdę wodą z odrobiną przypraw, z zamoczoną w niej białą bułką i co więcej z… sadzonym jajkiem. Do dziś czuję jej jałowy smak – coś okropnego. Podobno nieszczęścia chodzą parami, dlatego ta deszczowa aura i tradycyjny, górski przysmak pechowo weszły na moją drogę, co oczywiście nie było bez znaczenia dla mojego nastroju. Na szczęście minął szybko jak tylko opracowaliśmy plan B, który zrodził się spontanicznie, by nie tracić dnia na dalsze narzekanie i zobaczyć coś jeszcze w tym miejscu.
Klucząc po lesie – Laurissilva, który jest sercem wyspy, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i zarazem częścią naturalnego parku – „Ribeiro Frio” („Zimna rzeka”), w którym zaczęliśmy zwiedzanie, zachwycaliśmy się przyrodą i jego mistyczną aurą. Wciąż mglisty klimat oraz konary pokryte mchem i porostami budowały odpowiedni nastrój do tego, by przyspieszać kroku lub co chwilę oglądać się za siebie;)
Co ciekawe, aż 90% wszystkich lasów na Maderze stanowią tzw. lasy pierwotne, mające w swym posiadaniu około 150 gatunków roślin, z czego 66 to endemity tej wyspy. Liść laurowy, który dodajemy do swoich zup, rośnie tu bardzo bujnie od 300 do 1300 m n. p. m, a lasy wawrzynowe zajmują łącznie 16% powierzchni wyspy. W tak miłym dla oka klimacie szliśmy przed siebie, by zobaczyć słynne na Maderze lewady – w tym jedną z najstarszych – Levada do Furado
i inną, znajdującą się na terenie parku - Levada dos Balcões. Lewady to małe kanały wodne, służące od XV wieku do transportowania deszczówki z północy na południe wyspy, potrzebnej do uprawy trzciny cukrowej i późniejszej działaności młynów. W XX wieku, służyły miejscowej ludności do prania, a obecnie wspomagają plantacje bananów i winorośli. Wzdłuż lewad stworzono ścieżki, dzięki którym łatwo można było udrażniać te kanały, gdy zaszła taka konieczność.
Po drodze, zatrzymaliśmy się na chwilę w miasteczku Faisca, gdzie zamówiliśmy rum z marakują… na poznanie kolejnego, tradycyjnego smaku Madery i na rozgrzanie – pomogło:)
Sam park – Ribeiro Frio, położony jest w dolinie, otoczonej górami, co najlepiej widać z punktu widokowego Levada dos Balcões. Na chwilę nawet wyjrzało do nas słońce, ale dosłownie tylko na kilka minut…
Na Maderze nie trudno spotkać lewady, ponieważ wiją się kilometrami po całej wyspie. Niektóre są krótkie i łagodne w obejściu, inne bardziej wymagające. Można je zwiedzać na własną rękę lub na zorganizowanych, jednodniowych wycieczkach. Tak, czy tak to najważniejsze, by mieć wtedy ze sobą nieprzemakalne ubrania, buty na odpowiedniej podeszwie i oczy szeroko otwarte…
Nasza piesza, prawie 25km trasa zakończyła się w miasteczku Faisal, skąd dosłownie resztkami sił, po dzikim biegu szukania właściwego przystanku, łapaliśmy powrotny, ostatni tego dnia, autobus do Funchal…
Dodaj komentarz