Cordiali saluti dall’Italia – VENEZIA, la parte2
przez Ola @ Listopad 26, 2020
Laguna, na której powstała Wenecja jak i samo miasto, znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO i trudno mieć w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości.
Poza kanałami,
Wenecja ściśle kojarzy się z festiwalem filmowym, organizowanym na wyspie Lido od 1932 roku oraz oczywiście z.. karnawałem, będącym jej wizytówką od 1162r. Jak wiadomo, atrybutem weneckiego karnawału są maski, które budziły podziw, intrygowały uczestników balu, ale i miały na celu wyrównywać różnice społeczne, pozwalając na wyrażanie szczerych opinii, z jednoczesnym zachowaniem anonimowości. Oryginalne maski produkowane są od 1271 roku, ale pracę ich twórców uznano zawodem dopiero 165 lat później.
Zgodnie z ogólnym rozporządzeniem, wydanym w 1608 roku nie można ich nosić poza okresem karnawału, choć można je bez problemu kupić. Ceny tradycyjnych masek to koszt od €15 do nawet €100 za sztukę, ale z uwagi na jakość wykonania,
nie da się ich porównywać z tymi, sprzedawanymi na straganach z pamiątkami za €3, czy €4, ponieważ te ostatnie z weneckim rękodziełem nie mają nic wspólnego.
Trudno też wyobrazić sobie Wenecję bez gondoli, ponieważ od dawna wpisują się w ten magiczny, żeby nie powiedzieć romantyczny, obraz miasta. Co ciekawe, w XVIw. było aż 10 tysięcy gondolierów, pod koniec XIXw. około 4 tysięcy, a obecnie już tylko 425 – wśród nich podobno jedyny obcokrajowiec – nasz rodak, pracujący w zawodzie od 1999r. i jedyna kobieta, która dołączyła do tej „wodnej drużyny” w 2010 roku.
Biorąc pod uwagę wymiary gondoli – 10m długości, 1,5m szerokości i do tego 4m wiosło to balansowanie z pasażerami z pewnością nie należy do łatwych zadań i wymaga dobrej sprawności fizycznej.
John Berendt w swojej książce „Miasto spadających aniołów” twierdzi, że wenecjanie postrzegają mosty jako „strefę przejściową”, która należy do rytmu miasta.
Drewniany, metalowy, czy murowany, większy, czy mniejszy, każdy z tych mostów ma jakąś swoją historię, tak jak Most Westchnień, zbudowany w 1614 roku, łączący Pałac Dożów z budynkiem więzienia, w którym jednym z osadzonych był, urodzony w Wenecji, ale znany na całym świecie – Giacomo Casanova.
Jego nazwa pochodzi od tęsknych spojrzeń i żalu, z którym skazani, idący do swych cel, spoglądali po raz ostatni na miasto.
My też odczuwaliśmy pewien rodzaj żalu przed rozstaniem z Wenecją i jak tylko nadarzy się okazja, to chętnie zajrzymy tutaj jeszcze raz, licząc na taki spokojny i równie udany spacer, co ten pierwszy… W przeciwieństwie do Casanovy, na liście prawdziwie sławnych mieszkańców Wenecji figuruje: sam Vivaldi oraz podróżnik - Marco Polo, a miasto nadal inspiruje nie tylko muzyków, czy literatów, ale również filmowców i malarzy.
Tuż po zmierzchu trafiliśmy pod arkady na Placu św. Marka,
gdzie znajduje się jedna z najstarszych i zarazem najdroższych kawiarnii – „Cafe Florian”, której początek działalności datowany jest na rok 1720.
Początkowo, sprowadzana z Konstantynopola kawa, sprzedawana była jako lekarstwo, by wkrótce stać się jednym z symboli Włoch, a bogato urządzone wnętrza „Floriana”, gościły takie sławy jak Byron, Hemingway, czy Goethe.
Podczas wieczornego spaceru zdążyliśmy też zobaczyć wnętrze pobliskiej Bazyliki św. Marka i przyznam szczerze, że dawno nie widziałam tak pięknego kościoła. Uszanowaliśmy jednak prośbę o nie korzystaniu z aparatów fotograficznych, ale pamiątka z tej wizyty zostanie nam pod powiekami na zawsze.
Sąsiadująca z Bazyliką św. Marka dzwonnica jest wciąż najwyższym budynkiem w Wenecji, a jej pięć dzwonów, różniących się od siebie intonacją, zwiastują miastu dobre lub złe nowiny. Nie jest to jednak oryginalna budowla z XII wieku, ponieważ w 1902 roku uległa znacznemu zniszczeniu. Na jej godną następczynię czekano aż 9 lat, by w końcu, od 1912 roku mogła znów dumnie górować nad miastem.
To i tak całkiem puste teraz miasto, opustoszało jeszcze bardziej, gdy tylko zapaliły się pierwsze, uliczne latarnie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zrobiło się wokół nas bardzo cicho, zamarł transport wodny, a mieszkańcy pochowali się w swoich kolorowych kamienicach. Niech żałują ci, którzy nie mogli zostać dłużej, by zobaczyć Wenecję pod osłoną nocy…
A, że dla mnie, każdy wyjazd wiąże się z zapachami to, od teraz Wenecja zawsze już będzie mi się kojarzyła z… perfumami – „Lost cherry” od Toma Forda:)
Ciao Venezia, a presto!
Dodaj komentarz