Poranne trudności

przez Ola @ Lipiec 12, 2012

Moja codzienna droga do pracy zajmuje zwykle około 40 minut, szczególnie wtedy, gdy odbywa się… bladym świtem, czyli o godz. 5.30.
Bywa jednak, że punktualne zazwyczaj autobusy, przyjeżdżają trochę później, a wtedy podróż zmienia się w koszmar… przesiadek.
Dzisiaj właśnie tak się stało, więc by nadrobić stracony czas, postanowiłam złapać po drodze innego piętrusa… i to był mój błąd…
Poranny kierowca tego autobusu musiał być chyba jeszcze zaspany lub… z myślą o drzemiących pasażerach, nie chciał wprowadzać żadnej dynamiki na swoim pokładzie, dlatego bardzo, ale to bardzo spokojnie i z uwagą, żeby nie powiedzieć anemicznie, podwoził nas kolejno do celu.


Mój Boże, gdyby nie ta odległość, to na swoich kończynach szybciej bym dotarła na miejsce pieszo, ponieważ ta jazda dłużyła się w nieskończoność i była gorsza niż wycieczka… ze szczegółowym zwiedzaniem, a mój czas… przeciwnie, straaasznieeee się kurczył, gwarantując spóźnienie…
Zwykle ta, dużo krótsza trasa wydłużyła się dzisiaj o kolejne 15 minut, dlatego mój zapas wolnych minut, zmniejszył się do zera.
Bym przebrana w uniform mogła zameldować się na porannym zebraniu, musiałam już dalej liczyć tylko na siebie i na swoją siłę w nogach… Intensywny bieg sprawił, że spaliłam moje śniadanie (czytaj: małe) wcześniej niż myślałam, więc do przerwy o godz. 10.30 nie miałam już żadnych „wewnętrznych zapasów”, ale… zdążyłam!
Zdążyłam się nie spóźnić i planowo zacząć pracę tak jakby nic się nie stało…. gdyby oni tylko wiedzieli ile mnie to kosztowało…
A że nieszczęścia chodzą parami, to jeszcze w autobusie zorientowałam się, że ulubione dziecięce jadło, czyli makaron z truskawkami, nie będzie mógł być moim dzisiejszym obiadem, ponieważ truskawki zostały w lodówce… a ja jak się okazało, jechałam tylko z makaronem w torbie…
Podwójnie rozżalona, zadzwoniłam do swojego Małżona, wypłakać się Jemu w rękaw, a On… niespodziewanie, po dwóch godzinach dostarczył mi je osobiście do pracy, bym miała obiad na czas i nie musiała zmieniać zaplanowanego wcześniej menu:)
Warto wspomnieć, że mój Małżon był po dziesięciu godzinach nocnej pracy poza Londynem, a mimo to, poświęcił swój cenny czas, by w ciągu kolejnej godziny dostarczyć mi jedzenie do centrum…
Czy ja już kiedyś pisałam, że On jest… bohaterem w naszym domu? Na pewno… i zdania nie zmieniam!

Dodaj komentarz

Nie będzie publikowany

Jeżeli posiadasz