Kierunek… Wimbledon
przez Ola @ Czerwiec 30, 2013
W ostatnią sobotę wybrałam się na Wimbledon. Chyba nie było lepszego czasu na tę wyprawę jak właśnie teraz, gdy tenisiści rywalizują ze sobą na londyńskich kortach. Biorąc pod uwagę fakt, ze mieszkam w północnym Londynie, a Wimbledon znajduje się na południu, dokładnie po przekątnej mapy, to… była to dla mnie prawdziwa, całodzienna wyprawa i spędziłam poza domem… 12 godzin:)
Najpierw spacer z Muswell Hill do stacji metra Bounds Green, skąd niebieską linią – Piccadilly Line, w 30 minut dotarłam do stacji Earl’s Court, by tam przesiąść się na docelowy pociąg.
Już dawno chciałam przyjechać w te rejony, ale wcześniej nie miałam okazji poznać tej części miasta. Pogoda na wycieczkę była idealna, choć ostatnie dni w ogóle nie zapowiadały nadejścia lata. Na szczęście i na Wyspy zajrzało słońce i grzało naprawdę mocno w ten weekend:)
Wiele lat temu, moim marzeniem było trenowanie tenisa ziemnego, jednak kontuzja kolana skutecznie wykluczyła mnie z tego sportu, zanim jeszcze tak naprawdę na dobre zaczęłam, zostawiając mi tylko podpatrywanie gry innych zawodników:)
Jeżeli chodzi o Wimbledon jako dzielnicę, to widać wyraźnie, że w tym miejscu, nie wypada nie być miłośnikiem tenisa. Żyje nim lokalna społeczność, dekorując na przykład witryny sklepów i to nie tylko tych sportowych… Nie wiem, czy to ze względu na modę, czy na prawdziwą pasję, ale mijani przechodnie noszą na co dzień rakiety jak my torby i robią z nich użytek na pobliskich kortach, których znajduje się tutaj mnóstwo. W sumie to normalne, przecież gdzie grać jak nie tu?:)
Wyczekane słońce i ta prawdziwie czerwcowa temperatura, stworzyła odpowiednie warunki, by odpocząć na trawie w sielskim klimacie Wimbledon Park… i zrobić sobie krótką przerwę, oczywiście śledząc na bieżąco doniesienia z kortów:)
W sobotę, nasi polscy zawodnicy – Łukasz Kubot i Agnieszka Radwańska pokonali swoich przeciwników i zielona piłeczka wciąż jest w grze, więc możemy liczyć na kolejne dobre wiadomości w nadchodzącym tygodniu! Oby!
Sukces najlepiej świętować w sprawdzonym gronie i w miłym otoczeniu, dlatego drugi postój, kończący moją całodzienną wycieczkę miał miejsce w… The Alexandra?:) Patronką tego pubu jest nie kto inny jak… Alexandra, Caroline, Maria, Charlotte, Luisa, Julia – córka księcia Danii – Christiana IX, która w 1863 została żoną Księcia Walii – Edwarda VII, a 9 sierpnia 1902 roku… Królową Anglii.
Wstąpiłam do imienniczki w gościnę, ponieważ nie wypadało przejść obojętnie. Poczęstowałam się delikatnym i bardzo orzeźwiającym napojem - Pimm’s, który miał swoje początki już w 1823 roku i pochodzi od nazwiska właściciela baru w centrum Londynu – Jamesa Pimma. Zgodnie z tutejszą tradycją, likier ten podawany jest jako typowo letni drink, koniecznie rozcieńczony lemoniadą, z pokrojonymi w duże kawałki świeżymi owocami (truskawkami, pomarańczami, cytrynami i jabłkami) oraz miętą i zielonym ogórkiem! Rewelacja!
Nie zasiedziałam się tam długo i na już taki zupełny koniec wycieczki, zostawiłam sobie atrakcję komunikacyjną, czyli jedyny w Londynie… tramwaj, który kursuje tylko w tej części miasta. Na długości 28 kilometrów łączy Beckenham Junction z Wimbledonem, a sam tramwaj wygląda jak… łódzki Bombardier;) Linia powstała w 2000 roku i ma 39 przystanków.
Jak widzicie, przy okazji tego tenisowego święta spędziłam bardzo ciekawy i bogaty w kolorowe obrazy dzień, dlatego tym bardziej ciężko iść dzisiaj do pracy:)
Wiem, że nie ja jedna mam ten problem, dlatego łączę się w bólu i życzę dobrego tygodnia… mimo obowiązków!
Dodaj komentarz